Dave Robson, który w ekipie Williamsa pełni rolę głównego inżyniera, ocenił skuteczność pracy zdalnej w Formule 1.

Taka praktyka zyskała ostatnio na popularności. Zarówno Robson, jak i Mattia Binotto z Ferrari podczas Grand Prix Turcji pracowali ze swoich fabryk. Włochowi tak się to spodobało, że zasugerował już swą absencję w Bahrajnie.

Takiego entuzjazmu nie podziela natomiast inżynier zespołu z Woking, gdyż jak twierdzi, siłą rzeczy nadzór nad pracą ekipy jest mniej skuteczny.

"Choć mogę robić wszystko zdalnie z fabryki, jest to niezwykle trudne. Zdałem sobie sprawę jak wiele niuansów i rozmów mnie omija. Trudno jest połączyć te wszystkie rzeczy, szczególnie jeśli warunki są takie jak w Turcji."

"Jeśli byłby to zwykły i suchy weekend, uważam że byłoby o wiele łatwiej. Po pierwsze dlatego, że nie czułbym potrzeby angażowania się, a po drugie dlatego, że byłoby mniej niezwykłych rzeczy, nad którymi trzeba by pracować", stwierdził Robson.

Mimo takiego sceptycyzmu, zdalna praca z fabryki może stać się niedługo pewną normą w Formule 1, ponieważ tradycyjny sposób wykonywania obowiązków wysoko postawionych pracowników staje się dla nich coraz bardziej uciążliwy.

W przyszłym roku kalendarz ma się składać z aż 23 wyścigów, a szefowie F1 już wyjawili, że w kolejnych latach liczba ta będzie się tylko zwiększać. Dlatego też wiele zespołów zaczyna planować transformację sposobu pracy i zatrudnienie dodatkowego personelu, by utworzyć z nich dwie różne brygady. Toto Wolff przyznał, że w Mercedesie taki pomysł jest na stole.

"Nie można zapominać, że najciężej pracują ludzie w garażu i mechanicy, którzy robią nocki, gdy coś idzie nie tak."

"Trzeba zadać sobie pytania jak długo jest to wystarczające i czy nie trzeba być może utworzenia innego systemu, w którym druga załoga zajmowałaby się tymi najtrudniejszymi zadaniami. Rozważamy w tym momencie coś takiego."